Nieznany dotąd język koro zidentyfikowany w Arunachal Pradesh

Może nie każdy zdaje sobie sprawę, że wciąż odkrywamy nowe, wcześniej nieznane języki. I to niekoniecznie w górach Nowej Gwinei albo w sercu Amazonii, ale na przykład w Indiach. W roku 2010 wyprawa językoznawców badała słabo poznane języki stanu Arunachal Pradesh na północno-wschodnim krańcu Indii. Ten  trudno dostępny himalajski region graniczy z Birmą, Bhutanem i Chinami (Chiny zresztą mają do niego pretensje terytorialne). Badaczy interesowały języki aka i midżi, zaliczane na ogół do rodziny chińsko-tybetańskiej, choć tak naprawdę ich klasyfikacja pozostaje niepewna (część specjalistów uważa je za języki izolowane).




Chodząc od chaty do chaty, nagrywając próbki języków i zbierając miejscowe słownictwo, językoznawcy potwierdzili (podejrzewane wcześniej) istnienie w okolicy trzeciego języka, koro, mającego ok. 800 użytkowników i nigdy wcześniej nie udokumentowanego w stopniu pozwalającym na jego zbadanie. Koro okazał się językiem bardzo odrębnym od pozostałych. Prowizorycznie zaliczono go do niewielkiego lokalnego kladu języków siangijskich, który może być częścią rodziny chińsko-tybetańskiej, ale może także stanowić niezależną mikrorodzinę języków.

Języków chińsko-tybetańskich jest co najmniej 400, podzielonych na około 40 podgrup; wiedza o wielu z nich jest bardzo skąpa, co utrudnia ich klasyfikację i rekonstrukcję ich historii. Podrodzina chińska (do której należy m.in. mandaryński, język państwowy Chin) jest używana przez ponad miliard ludzi, natomiast większość tzw. języków tybetańsko-birmańskich – grupy bardzo różnorodnej, zapewne parafiletycznej względem języków chińskich – ma stosunkowo niewielką liczbę użytkowników zamieszkujących regiony, których topografia sprzyja rozdrobnieniu dialektalnemu. Trudno je nawet policzyć, a co dopiero udokumentować, dokładnie zbadać i porównać z innymi.

Autor: Piotr Gąsiorowski



Wprowadzenie do bloga


Witajcie! नमस्ते!

Na wstępie chciałam zapowiedzieć, o czym będzie mój blog. Jak mówi sam tytuł, chcę opisywać swoje życie w Indiach. Chciałam jednak zaznaczyć, iż nie będzie to dziennik, lecz coś w rodzaju pamiętnika z pewną dozą fikcji literackiej. Będę opierała się na własnych doświadczeniach, zmieniając jednak pewne szczegóły, czasem nadając nowe ramy minionym wydarzeniom. Być może forma moich wpisów będzie się zmieniać, gdyż jest to mój pierwszy blog i potrzebuję znaleźć swoją własną drogę ekspresji. Nie zdecydowałam dotychczas, w jakim czasie będzie prowadzona narracja. Spróbuję zacząć od pisania w czasie teraźniejszym, nie wiem jeszcze jednak, czy będzie to najlepsze rozwiązanie. Myślę, że to może nadać mojemu blogowi życia, sprawić, że będzie bardziej dynamiczny i bezpośredni. 

Wystarczy chyba tych rozważań o formie i pora przejść do nakreślenia treści. Otóż w roku 2011 otrzymałam rządowe stypendium na studia w Indiach. Dofinansowanie przyznawane jest co roku wybranym aplikantom z całego świata w ramach programów realizowanych przez tzw. ICCR czyli Indian Council for Cultural Relations (http://www.iccrindia.net/). W swoim wniosku wymieniłam trzy uczelnie i dwa kierunki (sanskryt i hindi). Na pierwszym miejscu wpisałam roczne studia dyplomowe (organizowane dla absolwentów rocznych i dwuletnich studiów kończących się certyfikatem) z sanskrytu na JNU (Jawaharlal Nehru University) w Delhi. Niestety zgodnie z moimi przewidywaniami taki kurs nie został zorganizowany. Jest to uczelnia nastawiona raczej na rozwój studiów doktoranckich i postdoktoranckich, liczyłam jednak na to, iż informacje na ich stronie są nieaktualne lub władze stosownego instytutu zorganizują w ostatniej chwili tego typu kurs. Tak się nie stało, dlatego przyznano mi miejsce na roczne studia w Instytucie Sanskrytu (Department of Sanskrit) Wydziału Humanistycznego (Faculty of Arts) Uniwersytetu Delhijskiego (University of Delhi - DU).

Jaki był cel mojej podróży? Doskonalenie sanskrytu? To też, ale przede wszystkim skorzystanie z możliwości zdobycia dofinansowania na życie w Indiach. Moje podróże do Indii - fascynujące a zarazem trudne - sprawiły, że chciałam spróbować czegoś innego. Pożyć przez rok czy dwa w tym zagmatwanym kraju. Po co? Takie życiowe doświadczenie, głębsze poznanie kultury czy raczej kultur, które studiuję od kilkunastu lat, którymi zajmuję się zawodowo (naukowo i jako organizator imprez kulturalnych). Poza  tym ciągle mnie gdzieś ciągnie, nie wyobrażam sobie spędzić życia w jednym miejscu, robiąc rok po roku to samo. Część mnie jest domatorką, ale druga szybko nudzi się życiem opartym na rutynie. Ponadto nasza planeta jest tak piękna i różnorodna, zarówno pod względem przyrodniczym, jak i społeczno-kulturowym. Po prostu trzeba to wszystko zobaczyć, dotknąć, powąchać, skosztować. 


Jeśli ten wstęp zanudził część z Was, dajcie mi proszę jeszcze jedną szansę. Potraktujcie ten pierwszy wpis jak wstęp zamieszczony w powieści, który pomijany jest przez większość czytelników.