Kilka fotek

Ceremonia wielbienia rzeki Jamuny we Wryndawan (stan Uttar Pradeś)

Indyjskie plażowanie nad Jamuną (Wryndawan, Uttar Pradeś)



Wisznuicka świątynia w stylu południowym (Wryndawan, Uttar Pradeś)



Zabudowania Agry ze słynnym grobowcem Tadż Mahal w tle. Po lewej meczet wykonany z czerwonego piaskowca (Agra, Uttar Pradeś)

Popołudniowa drzemka (Tadż Mahal, Agra, Uttar Pradeś)

Czerwony Fort w Agrze, widok na Jamunę (Agra Fort, Uttar Pradeś)

Indyjskie stypendium

Właśnie przyjechałam do rodzinnego Szczecina, a w sumie to już wyjeżdżam. Miałam tylko kilka godzin na załatwienie pewnych formalności. Spędzę dziś kolejną noc w kuszetce. Wczoraj na trasie Warszawa - Szczecin, dziś Szczecin - Wrocław. Przed podróżą warto sprawdzić maile, bo na trasie może być problem z zasięgiem. Jak zwykle mnóstwo spamu i maili z subskrybowanych portali i forów, na których czytanie i tak brakuje mi czasu. "Interpreter? - jakiś kolejny śmieć... Coś jednak mówi mi, aby sprawdzić tę wiadomość. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu - zdążyłam przez ostatnie dwa miesiące oswoić się z faktem, że nie zdobyłam stypendium na indyjskie studia w Delhi - dowiaduję się, że:


Jednak się udało. Moje wysiłki nie poszły na marne. Plik dokumentów o grubości kilku centymetrów, czyli świadectwa, dyplomy, zaświadczenia itp. złożone w kilkunastu egzemplarzach w Ambasadzie Indii w Warszawie nie wylądowały w koszu. Kto by się spodziewał, że odpowiedzą dwa miesiące po wyznaczonym terminie? Moja koleżanka już dawno dostała pozytywną odpowiedź, więc sądziłam, że moja aplikacja została odrzucona. I co teraz? Jest piątek wieczór, za jakieś 3 tygodnie mam się stawić na Uniwersytecie w Delhi. Nie mam zarezerwowanego biletu, załatwionej wizy, ubezpieczenia ani nic innego. Gdzie zostawię cały swój dobytek? I co z... zaręczynami?!! To już za parę dni. Grafik związany z przygotowaniami jest dość napięty, zaś rano po zaręczynach jedziemy z rowerami do Chorwacji. Czy ja w ogóle chcę jeszcze jechać na to stypendium? Plany trochę się pozmieniały...

Chcę jednak jechać. Nie mogę nie skorzystać z okazji. W poniedziałek rano kupuję bilet na samolot i wysyłam dokumenty wizowe do ambasady. Zostały mi trzy dni na przygotowania związane z zaręczynami, wyjazdem do Chorwacji i rocznym wyjazdem na inny kontynent... Dam radę, jak zwykle. 

Ten wyjazd będzie dobrą odskocznią po kilkumiesięcznej organizacji naszej indyjskiej wystawy (Nieznane Oblicza Hinduizmu) w Muzeum Etnograficznym we Wrocławiu. Warto wspomnieć tu co nieco o tym wydarzeniu i jego organizacji. Była to niezwykle wyczerpująca praca, ale zwieńczona sukcesem. W trakcie otwarcia przewinęlo się przez muzeum ok. 2,5 tys. osób, a wśród występujących podczas wernisażu artystów był prof. Subhendu Ghosh - mistrz tradycyjnego hindustańskiego śpiewu, Rada Zivkovic - znana tancerka bharatanatjam (styl klasycznego tańca południowoindyjskiego) i Sankar Lal Sivasankaran Nair z prezentacją kalarippajattu - tradycyjnej sztuki walki pochodzącej z Kerali. Na temat kalari poświęcę w przyszłości osobny wpis, jeśli jednak komuś śpieszno do wiedzy lub wzięcia udziału w warsztatach, to wklejam link do strony wrocławskiego Studia Kalari: http://www.studiokalari.art.pl/. Wracając do wernisażu nie można zapomnieć o gościu honorowym, który otworzył wystawę, a mianowicie p. Kartikeyu Johri - nauczycielu hindi z naszej wrocławskiej indologii i właścicielu jedynej (przynajmniej obecnie) indyjskiej restauracji we Wrocławiu: http://masala-grill.com/, który jest organizatorem wielu wspaniałych koncertów i recitali tanecznych, wrocławskim gospodarzem znanych indyjskich artystów. Myślicie, że to reklama? Tak, ale niekomercyjna. Ci wszyscy ludzie to współpracujący z nami (Instytutem Studiów Azjatyckich) animatorzy, artyści i nauczyciele, którzy są cennymi ambasadorami kultury indyjskiej w Polsce.

www.studiokalari.art.pl
Zostało mi niewiele czasu w Polsce. Po zaręczynach spędziłamm całą noc na pakowaniu dobytku, aby rano jechać z rowerami do Chorwacji. Zdecydowałam się na wyjazd na Bałkany, bo kocham tamte miejsce. Uwielbiam słońce, morze i wąskie uliczki zabytkowych miasteczek na chorwackim wybrzeżu. Ponadto Chorwaci uważają nas za pobratymców, co sprawia, że czuję się jak w domu. 

Park Narodowy Jezior Plitwickich w Chorwacji
Stare miasto w Rovinj, Istria, Chorwacja
 Nie będę rozwodzić się nad wydarzeniami tygodnia spędzonego nad Adriatykiem. Napiszę krótko: "spaliłam" plecy i zepsułam rower ledwo uchodząc z życiem, bo niemalże odpadło mi koło podczas jazdy szosą wijącą się nad przepaścią. Mam chyba wiele szczęścia. Niestety odpocząć się nie dało, bo każdego dnia dzwoniono do mnie z ambasady w sprawie indyjskiej wizy. To był przedsmak tamtejszej biurokracji i bałaganu. Zamieszczony na początku tego postu list w sprawie stypendium był listem, który przysłano mi mailem. Okazało się, że do wniosku powinnam była załączyć oryginał z podpisem, który pracownik ambasady wysłał do mnie prawie tydzień później. Pewnie nikt nie uwierzy, ale dostarczenie tego listu z piętra siódmego na trzecie (lub na odwrót) graniczyło z cudem. Nawet pomimo wysłania koleżanki, o którą poprosił pan z ambasady. List dotarł dopiero przewieziony przeze mnie osobiście, przewieziony kilka pieter windą. Załatwiłam to w drodze z Chorwacji do Wrocławia (z małym postojem w Warszawie i Szczecinie) i to nie bez kłopotów w ambasadzie. To jednak był tylko list, a ja nadal potrzebowałam wizy, potrzebowałam jej, gdyż mój wylot miał miejsce dwa dni później, a w międzyczasie miałam odwiedzić Szczecin i wrócić na Dolny Śląsk, aby załatwić resztę potrzebnych spraw. I tu stał się cud! Otrzymałam "od ręki " roczną wizę wielokrotnego wjazdu. "Od ręki", czyli po tygodniu międzynarodowych rozmów z ambasadą, wysyłaniu papierów kurierem, potem wizycie koleżanki w tym zaszczytnym przybytku i w końcu mojej osobistej wizycie. To jednak naprawdę nic w związku z tym, co czekało mnie w Indiach....   



O mnie, Słowianach i Ariach

Moja historia jest długa i skomplikowana, ale nie mam zamiaru jej przedstawiać. Pochodzę ze Szczecina, gdzie pierwszy raz symbolicznie zetknęłam się z Indiami. Spotkanie to miało miejsce w roku 1993 lub 1994 i polegało na znalezieniu w domu starej broszury na temat jogi (dokładnie hatha-jogi). W 1995 roku w ramach swoich osobistych poszukiwań przeczytałam książkę Tao Kubusia Puchatka Benjamina Hoffa, a następnie Te Prosiaczka. Teksty te nie dotyczyły Indii, lecz chińskiego taoizmu. Stały się jednak moją bramą do świata Azji. Odmieniły, a raczej uzmysłowiły mi moje wewnętrzne zrozumienie świata. Moje obecne postrzeganie rzeczywistości jest efektem wielu doświadczeń i wewnętrznych zwrotów, jest naznaczone spotkaniami z tak wieloma ludźmi oraz lekturą tak wielu książek, muszę jednak przyznać, że taoistyczne podejście jest czymś, co jednak najpełniej oddaje moją wizję i odczuwanie świata.

Niech jednak nikt nie myśli, iż chcę szerzyć jakieś "obce" idee - chińskie, indyjskie czy jakiekolwiek inne. Jestem daleka od segregacji, szufladkowania, przypinania etykietek - choć muszę przyznać, iż jest we mnie jakaś głęboka potrzeba nazywania rzeczy. W wielu ścieżkach wręcz utożsamia się nazywanie ze stwarzaniem. Dla mnie jest to po prostu próba uporządkowania, zrozumienia tego, co i tak do końca nie może zostać zrozumiane, czyli złożoności tego świata, jego istoty. Jeśli ktoś ma potrzebę utożsamiania się z czymś, jakąś grupą, jakimś izmem, to myślę, że dobry może być powrót do korzeni, do tego, co genetycznie bliskie. Proszę tylko nie sądzić, że jestem rasistką lub apologetką ksenofobicznych postaw. Podróżuję i czuję się dobrze w wielu miejscach, przyjaźnię się z przedstawicielami wielu kultur i grup etnicznych i nie mam nic przeciwko różnorodności w jakiejkolwiek postaci. Sądzę jednak, że gdzieś głęboko w nas, w naszym DNA "zapisana" jest historia naszego rodu, naszej grupy, a doświadczenia naszych przodków odciskają się w naszej nieświadomości, A skąd pochodzą moi przodkowie? Najwięcej jest we mnie krwi słowiańskiej. Należę do haplogrypu R1a1a, wraz z innymi Polakami, Ukraińcami itd. a także mieszkańcami północnej części Indii i Pakistanu.

Rozprzestrzenianie się poszczególnych haplogrup. Źródło grafiki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Haplogroup_R1a_(Y-DNA).jpg#filelinks.
To przewrotne, jak po wielu latach poszukiwań w sferze kultury - jestem kulturoznawcą i indologiem, niedoszłym pedagogiem - najnowsze badania genetyczne pokazują mi, że moje indyjskie ciągoty nie są tak zupełnie przypadkowe, nie są czymś obcym. Już analizy językoznawcze pokazały, iż naszemu polskiemu językowi bliżej do sanskrytu niż niemieckiego i angielskiego. Jednak genetyka potwierdziła, że teorie nauk humanistycznych mówiące o naszej wspólnej ojczyźnie gdzieś w okolicach Kazachstanu nie były tylko spekulacją. Teraz wiem, że moje sanskryckie studia i czytanie fragmentów Wed (najstarsze teksty indyjskie) miały związek z przeszłością moich przodków. Wedy i Awesta - czyli tekst staroirański spisany w języku awestyjskim, bardzo bliskim sanskrytowi wedyjkiemu - powstały w obrębie irańskiej gałęzi Arjów, czyli  tzw plemion indoeuropejskich, należących do tej samej grupy, co Słowanie. Teksty te - przez wiele wieków przekazywane ustnie - są dziś najstarszym świadectwem wierzeń naszych wspólnych przodków.

Zarówno w religii wedyjskiej, zaratusztrianizmie, jak i w kultach słowiańskich bardzo ważny był element ognia powiązany ze Słońcem. Nasz Swarożyc, Swaróg czy Dażbóg to wszystko bóstwa solarne. Sama jestem daleka od wielbienia jakichkolwiek bóstw, ale uważam, ze dla wszystkich ludzi - jako dzieci Matki Ziemi i Ojca Słońce, a także potomków naszych Rodziców i Dziadów - jest najbardziej naturalnym oddawanie szacunku wymienionym planetom i osobom. To, że nasze życie uzależnione jest od tych czynników, nie jest kwestią wiary, ale nauki. To, jak istotny jest Księżyc, Woda i całość otaczającej nas przyrody, również nie podlega dyskusji. Jedni potrzebują wielbić na ołtarzu bóstwa uosabiające te fenomeny, inni oddają im naturalny hołd w swym sercu, kolejni starają się dodatkowo chronić nasze środowisko, zdając sobie sprawę, iż bez niego nasze życie nie byłoby możliwe. To jest właśnie naturalna religia i takie właśnie podejście jest najbliższe mojemu wewnętrznemu spojrzeniu.

Na koniec swoich światopoglądowych rozważań chciałam zauważyć, iż -  bez względu na przynależność do tej lub innej haplogrupy - wszyscy mamy wspólne afrykańskie korzenie i pochodzimy od tych samych Rodziców.

W Złotej Świątyni w Amritsarze - głównym miejscu pielgrzymek Sikhów (stan Pendżab)

Wracając jednak do mojej osoby, to jestem kulturoznawcą i indologiem - absolwentką studiów magisterskich i doktoranckich na Uniwersytecie Wrocławskim - nauczycielką akademicką i aktywistką społeczno-kulturową, m. in. współtwórczynią fundacji Instytut Studiów Azjatyckich i Klubu Podróżnika ISA, koordynatorką studiów podyplomowych Kultura Indii i Tybetu prowadzonych przez ISA i Dolnośląską Szkołę Wyższą, współzałożycielką wrocławskiej Galerii Mieszczańskiej, pilotem wycieczek turystycznych, weganką i rowerzystką, hodowczynią balkonowych pomidorów. Tyle chyba wystarczy... I tak wyszło trochę mało skromnie.  

  

Wprowadzenie do bloga

Widok ulicy w mieście Prajagradź (dawne Allahabad) w stanie Uttar Pradesh


Witajcie! नमस्ते!

Na wstępie chciałam zapowiedzieć, o czym będzie mój blog. Jak mówi sam tytuł, chcę opisywać swoje życie w Indiach. Chciałam jednak zaznaczyć, iż nie będzie to dziennik, lecz coś w rodzaju pamiętnika z pewną dozą fikcji literackiej. Będę opierała się na własnych doświadczeniach, zmieniając jednak pewne szczegóły, czasem nadając nowe ramy minionym wydarzeniom. Być może forma moich wpisów będzie się zmieniać, gdyż jest to mój pierwszy blog i potrzebuję znaleźć swoją własną drogę ekspresji. Nie zdecydowałam dotychczas, w jakim czasie będzie prowadzona narracja. Spróbuję zacząć od pisania w czasie teraźniejszym, nie wiem jeszcze jednak, czy będzie to najlepsze rozwiązanie. Myślę, że to może nadać mojemu blogowi życia, sprawić, że będzie bardziej dynamiczny i bezpośredni. 

Wystarczy chyba tych rozważań o formie i pora przejść do nakreślenia treści. Otóż w roku 2011 otrzymałam rządowe stypendium na studia w Indiach. Dofinansowanie przyznawane jest co roku wybranym aplikantom z całego świata w ramach programów realizowanych przez tzw. ICCR czyli Indian Council for Cultural Relations (http://www.iccrindia.net/). W swoim wniosku wymieniłam trzy uczelnie i dwa kierunki (sanskryt i hindi). Na pierwszym miejscu wpisałam roczne studia dyplomowe (organizowane dla absolwentów rocznych i dwuletnich studiów kończących się certyfikatem) z sanskrytu na JNU (Jawaharlal Nehru University) w Delhi. Niestety zgodnie z moimi przewidywaniami taki kurs nie został zorganizowany. Jest to uczelnia nastawiona raczej na rozwój studiów doktoranckich i postdoktoranckich, liczyłam jednak na to, iż informacje na ich stronie są nieaktualne lub władze stosownego instytutu zorganizują w ostatniej chwili tego typu kurs. Tak się nie stało, dlatego przyznano mi miejsce na roczne studia w Instytucie Sanskrytu (Department of Sanskrit) Wydziału Humanistycznego (Faculty of Arts) Uniwersytetu Delhijskiego (University of Delhi - DU).

Jaki był cel mojej podróży? Doskonalenie sanskrytu? To też, ale przede wszystkim skorzystanie z możliwości zdobycia dofinansowania na życie w Indiach. Moje podróże do Indii - fascynujące a zarazem trudne - sprawiły, że chciałam spróbować czegoś innego. Pożyć przez rok czy dwa w tym zagmatwanym kraju. Po co? Takie życiowe doświadczenie, głębsze poznanie kultury czy raczej kultur, które studiuję od kilkunastu lat, którymi zajmuję się zawodowo (naukowo i jako organizator imprez kulturalnych). Poza  tym ciągle mnie gdzieś ciągnie, nie wyobrażam sobie spędzić życia w jednym miejscu, robiąc rok po roku to samo. Część mnie jest domatorką, ale druga szybko nudzi się życiem opartym na rutynie. Ponadto nasza planeta jest tak piękna i różnorodna, zarówno pod względem przyrodniczym, jak i społeczno-kulturowym. Po prostu trzeba to wszystko zobaczyć, dotknąć, powąchać, skosztować. 


Jeśli ten wstęp zanudził część z Was, dajcie mi proszę jeszcze jedną szansę. Potraktujcie ten pierwszy wpis jak wstęp zamieszczony w powieści, który pomijany jest przez większość czytelników.


Wprowadzenie do bloga


Witajcie! नमस्ते!

Na wstępie chciałam zapowiedzieć, o czym będzie mój blog. Jak mówi sam tytuł, chcę opisywać swoje życie w Indiach. Chciałam jednak zaznaczyć, iż nie będzie to dziennik, lecz coś w rodzaju pamiętnika z pewną dozą fikcji literackiej. Będę opierała się na własnych doświadczeniach, zmieniając jednak pewne szczegóły, czasem nadając nowe ramy minionym wydarzeniom. Być może forma moich wpisów będzie się zmieniać, gdyż jest to mój pierwszy blog i potrzebuję znaleźć swoją własną drogę ekspresji. Nie zdecydowałam dotychczas, w jakim czasie będzie prowadzona narracja. Spróbuję zacząć od pisania w czasie teraźniejszym, nie wiem jeszcze jednak, czy będzie to najlepsze rozwiązanie. Myślę, że to może nadać mojemu blogowi życia, sprawić, że będzie bardziej dynamiczny i bezpośredni. 

Wystarczy chyba tych rozważań o formie i pora przejść do nakreślenia treści. Otóż w roku 2011 otrzymałam rządowe stypendium na studia w Indiach. Dofinansowanie przyznawane jest co roku wybranym aplikantom z całego świata w ramach programów realizowanych przez tzw. ICCR czyli Indian Council for Cultural Relations (http://www.iccrindia.net/). W swoim wniosku wymieniłam trzy uczelnie i dwa kierunki (sanskryt i hindi). Na pierwszym miejscu wpisałam roczne studia dyplomowe (organizowane dla absolwentów rocznych i dwuletnich studiów kończących się certyfikatem) z sanskrytu na JNU (Jawaharlal Nehru University) w Delhi. Niestety zgodnie z moimi przewidywaniami taki kurs nie został zorganizowany. Jest to uczelnia nastawiona raczej na rozwój studiów doktoranckich i postdoktoranckich, liczyłam jednak na to, iż informacje na ich stronie są nieaktualne lub władze stosownego instytutu zorganizują w ostatniej chwili tego typu kurs. Tak się nie stało, dlatego przyznano mi miejsce na roczne studia w Instytucie Sanskrytu (Department of Sanskrit) Wydziału Humanistycznego (Faculty of Arts) Uniwersytetu Delhijskiego (University of Delhi - DU).

Jaki był cel mojej podróży? Doskonalenie sanskrytu? To też, ale przede wszystkim skorzystanie z możliwości zdobycia dofinansowania na życie w Indiach. Moje podróże do Indii - fascynujące a zarazem trudne - sprawiły, że chciałam spróbować czegoś innego. Pożyć przez rok czy dwa w tym zagmatwanym kraju. Po co? Takie życiowe doświadczenie, głębsze poznanie kultury czy raczej kultur, które studiuję od kilkunastu lat, którymi zajmuję się zawodowo (naukowo i jako organizator imprez kulturalnych). Poza  tym ciągle mnie gdzieś ciągnie, nie wyobrażam sobie spędzić życia w jednym miejscu, robiąc rok po roku to samo. Część mnie jest domatorką, ale druga szybko nudzi się życiem opartym na rutynie. Ponadto nasza planeta jest tak piękna i różnorodna, zarówno pod względem przyrodniczym, jak i społeczno-kulturowym. Po prostu trzeba to wszystko zobaczyć, dotknąć, powąchać, skosztować. 


Jeśli ten wstęp zanudził część z Was, dajcie mi proszę jeszcze jedną szansę. Potraktujcie ten pierwszy wpis jak wstęp zamieszczony w powieści, który pomijany jest przez większość czytelników.